niedziela, 10 lutego 2013

Przyrost naturalny...?

Tak jakoś jedni dostają kopa energetycznego inni dostają kopa w... inne części ciała i duszy. Nie było mnie dość dawno, nabywałam doświadczenia życiowego, co, jak wielu pewnie wie, do przyjemnych zajęć nie należy. Ale nic to, rany gęsto pokryłam amylazą ślinową, czy czym tam jeszcze i jakoś brnę do przodu. Brnę to ostatnio dobre słowo, opisujące poruszanie się o prędkości wprost proporcjonalnej do prędkości z jaką rośnie (siwe) owłosienie na głowie. Dobrnęłam do niedzieli, miłego dnia, którego nie dzieli się z ważnymi sprawami, a poświęca się go na pierdoły (hobby, ratowanie zdrowia psychicznego i inne tego typu błahostki). Także wrzucam zaległe zdjęcia dzianinowych wisiorów:










Poza tym pochwalę się nabytkiem, którego jeszcze nie wkomponowałam w żadną z moich prac, ale na pewno w którymś z łapkodzieł nabytek ów się znajdzie:




Mam jeszcze fioletowe i czerwone łezki svarowskiego oraz zielone sześciokąty. Wszystkie są piękne toteż muszę wymyślić dla nich coś specjalnego... lub przynajmniej coś, co mnie usatysfakcjonuje;).

Natomiast największą zmianą w ostatnich dniach była zmiana stanu "osobowego" w domu. Rozmnażamy się bowiem w tempie zastraszającym (czytaj: przyrost jednego kota mniej więcej co dwa lata). Jak to jest z nami i kotami? A no tak, że my pochodzimy od Egipcjan, a koty traktujemy tak jak im się należy (noszenie na rękach, karmienie na życzenie, niskie pokłony i ustępowanie co wygodniejszych miejsc do spania czy siedzenia). 

Najstarsza kocica (alias Zdzicha) ma lat trzynaście z okładem. Przyszła nie wiadomo skąd i wzięła sobie nasz dom w posiadanie (nas dostała w gratisie, a że jesteśmy jako tako użyteczni więc łaskawie pozwoliła nam zostać). Z biegiem czasu rozbestwiliśmy się jednak na tyle, że ośmieliliśmy się sprowadzić do JEJ domu obcą kocicę... brrr...

Zdzicha na polowaniu

Zdzicha pożerająca "upolowaną" zdobycz

Tarkę znalazłam dwa lata temu w Poznaniu, przed blokiem, w którym wtedy mieszkałam. Kocię wielkości dłoni i robiące hałas większy niż stado rozszalałych gremlinów od razu chwyciło mnie za serce! Ach jakże ona była puchata, jakie wielkie we mnie wlepiała oczyska, z jakim wdziękiem wydobywała ze swego gardła wysokie, drażniące uszy dźwięki! Nie mogłam jej zostawić na pastwę losu (do zjawiska pt.: "los" jeszcze powrócimy). Także została z nami kocica, która zyskała, wspomniane wcześniej, dumne imię Tarka (Tarzyca, Tareczka, Tara, Kicikicizaszczyćmnieswojąobecnością i wiele, wiele innych).



A co do losu... Mówią, że bywa parszywy, przewrotny, ślepy i ogólnie rzecz biorąc rządzi się (i innymi) według swoich zasad. Racja niewątpliwa jest po stronie tych co władzę nadrzędną losowi przypisują. Nas Los wybrał parę dni temu, przyszedł sobie tylko znanymi drogami, zamruczał, zamiałczał i został. Nie jest parszywy a puchaty, przewrotności w sobie posiada tylko trochę i niestety jest zupełnie ślepy:/. Pani weterynarz orzekła, że "oczy mu wyropiały" na skutek choroby kocięcej i niestety nic się nie da z tym zrobić. Ale Los nie przejmuje się tym, bada świat całym swoim ciałem i jest niezwykle pogodny. Była wprawdzie akcja pt.: "Szukamy domu dla kocurka", ale kto przygarnie ślepego kota? Jednych tylko takich znam... dobrze znam. 



Mam jednak nadzieję, że przyrost domowników zwolni i to nie trochę a mocno! Niestety nie śpimy na kociej karmie, a i weterynarze jakoś nie uprawią wolontariatu (przy czym zaznaczam, że weterynarze cieszą się u mnie i innych, ludzkich domowników, ogromnym szacunkiem, są wspaniałymi ludźmi i też muszą zarabiać!).

Także tyle na dziś! Do zobaczenia:)

1 komentarz:

  1. Chętnie przygarnęłabym taką łezkę w moich klipsach, o których mam nadzieję, pamiętasz. Co Ty na to, możemy rozpocząć negocjacje? A koty... Wszyscy wiedzą, że tylko koty udały się Panu Bogu.

    OdpowiedzUsuń

Za wszelkie pozostawione dla nas miłe słowa, z serca dziękujemy :)