niedziela, 4 listopada 2012

jeszcze jesiennie...

Jako że moje spotkanie z maszyną do szycia rozpoczęło się dokładnie kilka miesięcy temu, uprzejmie upraszam o wyrozumiałość względem moich zdolności.
Jak przystało na początkującego bloggera, mój pierwszy wpis uatrakcyjniam parkową sesją zdjęciową przedstawiającą dzieUo rąk moich, czyli sukienkę a'la lata 50.

Żądza posiadania takiej sukienki zakwitła we mnie po obejrzeniu kreacji Dity von Teese, choć przyznam, że moja kieca to dosyć swobodna interpretacja daleka od ideału. Głównie z powodu braku odpowiedniej ilości tkaniny i nierozwiniętych jeszcze mocy krawieckich ;)
Zdjęcie znalazłam na blogu longredthread :

Moja wersja:
made by: LEMOOR
Sukienkę uszyłam na bazie modelu 128 z Burdy 10/2012. 
Miała być w zasadzie nieco luźna w górnej partii, więc zrezygnowałam z zaszewek z przodu i z tyłu, zamiast tego bok wykroju od pachy do talii ścięłam tylko pod skosem. Powiększyłam dekolt, dodałam kołnierz, który jednak nie okazał się najlepszym pomysłów (albo go poprawię, albo odpruję), rękaw zakończyłam przed łokciem, spódnicę skróciłam nieco tak, że kończy się za kolanem.

made by: LEMOOR
Moją wielką bolączką jest fakt, że nie mogłam zrobić większych kontrafałd. Ponadto obniżyłabym nieco talię, bo chociaż wiedziałam, że jest podwyższona łudziłam się, że nie.

made by: LEMOOR

Tkanina to, a jakże, tweed i muszę przyznać, że zakochałam się w nim od pierwszego szwu.Wrodzone lenistwo nie pozwoliło mi jednak dodać podszewki, więc czasami „gryzie”.Generalnie stylizacja jest bardzo codzienna, ale przy innych dodatkach sukienka nabiera elegancji.


Nie nawykłam do pozowania, więc błagam o wybaczenie marności modelingu. Poza tym mój osobisty fotograf jeszcze nie jest obeznany z techniką czynienia takich zdjęć, ale... liczy się efekt :D Jakimś magicznym sposobem nie uchowało się zdjecie bez sweterka.

Po jakże wyczerpującej sesji zdjęciowej wróciliśmy do domu, gdzie zajęliśmy się obiadem, czyli rybą w cieście drożdżowym.
Zasadniczo mało przejmuję się czymkolwiek. Więc kiedy otworzyłam piekarnik i prawie popłakałam od jakiegoś gryzącego powietrza, stwierdziłam jedynie, że nie będę piekarnika otwierać póki nie skończę piec. Mój Mężczyzna jednak przejął się gryzącym powietrzem i po niedługim czasie wyjął z wnętrza piekarnika bardzo mocno spaloną grzankę.
Okrzyknięty został bohaterem, na co z żalem stwierdził, że kiedyś facet musiał zabić smoka albo wygrać walkę by być bohaterem.
Na moją jednak logiczną uwagę, że jakie czasy taki bohater, obruszył się.
Bądź więc kobieto mądra i uważnie chwal swego mężczyznę.

~ lemoor ~

1 komentarz:

Za wszelkie pozostawione dla nas miłe słowa, z serca dziękujemy :)